Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Schibbi - Rachunek, bez żalu za DNA

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> SHIBBI
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:42, 03 Sie 2010    Temat postu: Schibbi - Rachunek, bez żalu za DNA

Rachunek, bez żalu za DNA


W przeciwieństwie do wojowniczego charakteru mamy przyjmuję życie jak los, jak przyporządkowaną mi misję, na zmianę której mam mały wpływ, a żadnego na protest. Większość poza mną!
Moje córki nie! One mają coś z babci – i to, właśnie to coś wariackiego, a szczególnie Kamila. Przyjeżdżając na weekend już w drzwiach rozpoczyna teleturniej: wychodzisz z psem? zapłaciłaś rachunek? dlaczego jeszcze nie wykonane to, czy owo i do czego podobne, że nie? Mama jej wtóruje. Siłą, mocą udowadniają obie, że nie mam pojęcia o byciu żoną, matką, wychowywaniu dzieci i wszystko robię źle, nie: wymagam, zabraniam, karzę, przebijam się, wymuszam i nie robię mocnego postanowienia poprawy. Jednym słowem wiszą, jak Harpie.
Dzisiaj przyczepiła się Jurka, bo ...
......................................
Matko Boska z Guadelupe ciężko mi! Chyba widzisz? – myślę w duchu.
Asz... odczep się ode mnie dziecko drogie. Bycie żoną i matką nie było i nadal nie jest łatwe i chyba w tym nic dziwnego. W twoim wieku miałam: on (nie ma się czym, chwalić, ale był), dwoje dzieci, biegałam do pracy, z kartkami żywnościowym napadałam dwa razy w tygodniu i spożywczy, mięsny i nabiałowy– bo w pozostałych i tak nic nie było, co wymusiło na mnie rozwinięcia w domu manufaktury. Prułam, prałam, zwijałam, a jak trzeba było to i farbowałam hartując kolory w occie, który był wyjęty spod reglamentacji i dostępny nawet w obuwniczym. Nocami od nowa przerabiałam na to samo tylko mniejsze: sweterki, spodenki, czapeczki, rękawiczki i wszystko co było potrzebne, a dało się zrobić na tych dwóch zaczarowanych patyczkach. Siatkę na zakupy też wyszedełkowałam, bo marzenia o reklamówce można było tylko zrealizować kupując w Pewexie lub Baltonie. Nie umiejąc szyć, kupiłam po wielkich znajomościach i za słoną łapówkę maszynę do szycia, no i nauczyłam się. Obszywałam domowników i każdego chętnego. Czasem kończąc szycie, budziłam dziewczyny do przedszkola, ale nowe fartuszki były gotowe i najpiękniejsze na świecie. Kupony materiałów – bo w metrażach też był ocet – kombinowałam z ciuchów zakupionych na jarmarku.
Stawiałam wódkę znajomym moich znajomych, którzy załatwiali dla dzieci to czego nie byłam w stanie uszyć i wydziergać, a szczególnie buty. Szczytem szczęścia były nie brązowe, ale w kolorze, np. żółte. Haftowałam też gorsety i wycięte z papieru formy listków obowiązujące na plecach wypełniałam cekinami wyprutymi z amerykańskich, jarmarcznych kiecek. Spódniczki z amerykańskich „tybetek”, a jakże też zakupionych na jarmarku, fartuszki z resztki firanki, a z prześcieradła bluzki i halki obszyte zdobyczną koronką. Nasączone w stuprocentowym roztworze cukru w cukrze wyszedełkowane koszyczki naciągałam na słoiki (te na gumką - jak ktoś pamięta) i tekturką z jednej strony, żeby były płaskie od strony brzuszka i tym sposobem krakowski strój do sypania kwiatków był na czas i okoliczność gotowy. Kto uwierzy, że zdobycie białych czy czerwonych sandałków graniczyło z cudem spotkania Ufo we własnym łóżku? A jednak obie miały takie i takie.
Bajeczki i zabawki na prezenty „ Mikołajowe” gromadziłam przez prawie cały rok. Sprawdzanie, czy czekolada nie bieleje było cotygodniową tajemną misją, bo reglamentowane słodycze też stały się doskonałą łapówką, bez której egzystencja była niemożliwa. A niech ich szlag za to wszystko trafi – mówię dzisiaj z nadzieją obrażenia wreszcie kogoś, jako zadośćuczynienia za długoterminowe obrażania mnie i moich dzieci, którym odebrano prawo do szacunku.
Wymarzone meble - tak, jak wszystko zdobyte po znajomości - dostarczone cudem nie pod postacią tarcicy, ale w elementach, które określając dzisiejszym językiem były niekompatybilne. Nic do siebie za nic – tak można to określić.
Nie pominę nocnych dostaw cielęciny i rozbierania do rana pięćdziesięciu kilogramów mięsa, którego porcji nie było w co pakować, bo woreczków z odzysku przeważnie brakowało. Nocnych, bo nikt normalny nie przywiózł mięsa ze wsi jakąś podejrzaną jasną porą. Musiała być ciemna noc, koniecznie przed godziną policyjną. Rano miałam spuchniętą dłoń od piłowania brzeszczotem kości i pełny zamrażalnik jadła. Sama nie bardzo wiem, jak to pokonałam?
Ha! A jak pędziłam bimber z Baśką, która mieszkała w małej garsonierze na IV piętrze? Nie wiem co nam odbiło, że u niej jest bezpieczniej (zapaszek!), ale taka była decyzja. Pod stołem w kuchni i w pokojowej szafie stały zamaskowane zaciery w słojach do kiszenia ogórków. Przy pierwszej degustacji spadających kropelek z wężyka chłodniczki o mały włos nie upiłyśmy się tak, że nie wiem czy starczyłoby tygodnia na wytrzeźwienie. Degustacja stuprocentowego spirytusu łyżką od zupy zrobiła nam straszne be! Uratowała nas trzeźwa sąsiadka. Zlewanie, rozcieńczanie i przeróbka pod gust: cherry czy cytrynówka odbywało się też w słoikach, tyle że po dżemie, bo butelki był deficytowym towarem. Dumne z należycie wykonanej pracy w naszej przetwórni zapraszałyśmy znajomych. Każdy miał przypisaną wałówkę do przyniesienia, my serwowałyśmy produkt naszej pracy (dla niezorientowanych: alkohol i papierosy też były na kartki, na miesiąc pół litra wódki i chyba 5 paczek petów, ale czy to prawda już dziś nie ręczę).
W rewanżu za tajemne miejsce dla zacieru, zrobiłam którejś nocy dla córeczki mojej przyjaciółki krakowski strój do sypania kwiatków – a co!
A te konfliktowe „dary, które jednych łączyły, a innych skłócały na czas długi? Tak, tak z tego też korzystałam ponieważ ubrania, a szczególnie dla dzieci były na wagę złota. Dzieci były, tylko nie było co dać im jeść i w co ubrać!
Wymiana towarowa przeszła granice wyobraźni. Ryż za masło, makaron za papierosy, wódka za mięso, masło za czekoladę, itd. Ale przyjaźń i solidarność przez duże „S” w narodzie rosła do wielkości kosmosu.

Szkoda, że nie przychodziły mi na myśl zabiegi kosmetyczne, dobieranie kremów, odpoczynek, kawiarnie i dyskoteki, choć lubię tańczyć. Nie jest to powód do dumy, ale dzisiaj widzę, że ówczesne zaniedbanie daje znać o sobie. To już czas przeszły i nie do nadrobienia.
Zupełnie inną stroną medalu było, że byłam sama. Po wycofaniu pozwu rozwodowego w 84r, on wyjechał prawie z dnia na dzień za granicę, co było euforią w związku z odzyskaniem wolności choćby na czas określony. Okres był ciężki. Ale byłam młoda. Miałam dwie słodkie, zdrowe i śliczne córeczki i to dodawało skrzydeł, unosiło ponad kłopoty i niedogodności, wyzwoliło instynkt zdobywcy, a nawet kłusownika.

Jak to pięknie mówił Cyprian Kamil Norwid „. . .każda epoka ma swe własne cele . .”, a ja się pewnie nadawałam do celów tej wariackiej!
Dzisiaj moje córki nie mają, bo nie mogą mieć pojęcia o tym parszywym czasie, za co chwała Najwyższemu. Bawią się w księżniczki, nie odmawiając sobie niczego, co możliwe do zrealizowania. Nie zazdroszczę, że mają lepiej, że nie walczą o byt, że mogą wybierać i grymasić. Ale byłabym wdzięczna za nie krytykowanie mnie głośno,choć po cichutku – wskazane!
................................................
Jędrek chodzi do niego na korepetycje z matmy. To sąsiad, uczy w innym liceum. Ale dobrze nie może być, bo ja go wynalazłam.
- Mamo, a ty mnie w ogóle słyszysz – dolatuje mnie pretensja w głosie - przecież to największy alkoholik w okolicy!
- No tak! Słyszę! To co – ocknięta z dreszczem zamknęłam drzwi po Stanie Wojennym – jak go uczy to jest trzeźwy – mówię - Jędrek zadowolony, wreszcie załapał to, czego w szkole nie załapał.
- A może oni wspólnie piją? - drąży.
- Nie, bo lekcje są w domu jego matki, a twojej byłej wychowawczyni i nie szukaj dziur. Alkoholicy to często zdolni i mądrzy ludzie, a czasem głównie oni mają te zalety – rozgadałam się.
- No właśnie, jeszcze go bronisz, jak zwykle ty - mówi z przekąsem i ironią.
Każdy powód jest dobry, żeby się po mnie przejechać. Jak taka mądra, niech znajdzie cierpliwego matematyka abstynenta – chowam się za moje myśl i nagle odkrywam, że to głębszy problem. Geny po mamie minęły mnie i powędrowały do córek. Korzenie mamy – co sprawdzone i udowodnione – są w Szwecji. Podejrzewam, że w czasie Potopu, któryś się zaplątał i został na naszej ziemi, zaślubiając (może nie gwałcił wpierw) piękną laszkę. Dodając do tego wiedzę, że jej praprababka po stronie matki pochodziła z Prus, to pirogeniczne podwaliny znajdują wytłumaczenie i wyjaśniają jej poligonową żądzę dyscypliny, podporządkowania, wydawania rozkazów i bezwzględnego posłuszeństwa, a także polodowcową uczuciowość, choć ta jest dyskusyjna, no ale ...
Moje dzieci mają w sobie ten odbezpieczony granat, jak to nazwałam, a ponieważ nie jestem obojnakiem, muszę uwzględnić w nich jeszcze - czy mi się podoba czy nie - parę ogniw z łańcucha od on i on rodziny. Dlatego, uzbrajam się w cierpliwość i pozwalam im rozwijać się dalej.

- Czy Jędrek był w domu po szkole? - tu mina Car Iwan Groźny.
- Był.
- Czy zjadł obiad?
To jest podstawowe posłannictwo mamy. Baby mają zachodzić w ciąże i rodzić dzieci, a chłopy jeść i to dobrze, a na dodatek mają mieć podane to jedzenie przez baby. Jezu, jak tego nienawidzę. Mam wstręt do jedzenia, chłopów, a do bab największy. Miałam powiedzieć: nie chodzi do szkoły, kradnie, ćpa, pije i morduje wszystko co się rusza w zależności od fazy Księżyca, ale ugryzłam się w język.
- Oczywiście mamo, że zjadł i podziękował bo mu bardzo smakowało - odpowiadam, ale szarpie mną.
Uważam, że dorosłe dzieci powinny mieć zakazane policyjnie mieszkać z rodzicami, a u nas ta zasada została złamana i to w obie strony. Zupełny i nieusprawiedliwiony koszmar!
Przyszedł list od brata. Proponuje zakup po tańszej cenie orzechów włoskich. Mama chce worek, no w najgorszym wypadku dziesięć kilo:
– Przecież są zdrowe! Zjemy!
Kamila zachwyca się pomysłem, dodając, że dobrze działają na mózg, a szczególnie na pamięć.
Nic mi nie jest! Absolutnie nic!
Sama skombinowałam im babcię z takim DNA.

_schibbi________________
... nie zapomniałam nie e e e e e
to wszystko we mnie jest,
jak ochota na grzech,
na smutek i śmiech ....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Wto 13:43, 03 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> SHIBBI Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island