truwer
Dołączył: 17 Maj 2013
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 23:20, 23 Gru 2013 Temat postu: Kolęda |
|
|
-Pukają. No! Otwórzże drzwi!
-Sama to zrób.
-Dlaczego? W końcu to Twój dom – wypadałoby uszanować przybyłych gości.
Magda za chwilę wyjdzie do kuchni przykręcić piekarnik, za to ja, pełen entuzjazmu i wypieków na twarzy, z elegancją owdowiałego kobieciarza przyjmę zaproszonych. Gdy drzwi się otworzą, gęsiego zaczną wchodzić mniej lub bardziej znane twarze. Kremowa podłoga natychmiast zmieni barwę, przechodząc w bordowo-czarny odcień błota, łącząc się z atmosferą napięcia w jeden wielki rozrzutnik. Jedna z kobiet (bo to one jako pierwsze przekroczą próg) mało co się nie przewróci, potknąwszy się o wystającą deskę. Od razu poznam, że to Kasia i ruszę jej na ratunek. Pokazać, że mi zależy.
-Nic mi nie jest – odpowie, poprawiwszy złote włosy. Nerwy ją opuszczą zaraz po tym, jak Magda wyjmie zafoliowanego „Murzynka”. Zastanowię się, co jej mam wyznać, po czym wrócę do okna. Niebo pociemnieje, a z jego wnętrza rzuci się lepki śnieg. Światło pobliskiej latarni padnie na przeciwległą ścianę, przy której będzie stać oblepiona białym proszkiem choinka.
Za chwilę ktoś zapuka do drzwi i w tej samej chwili do mieszkania wejdzie Justyna chroniona przez Mateusza, podejrzliwie krocząc ku salonowi.
-A buty gdzie? – spyta dziewczyna z kozakami w ręku.
-A muzyka gdzie? – rzeknie ochroniarz, wskazując wyłączone kino domowe. Przyznam chłopakowi rację. W momencie, gdy załączę jedną z kolęd, ten w jej rytm strzepie warstwy piachu i śpiewając pod melodię Justyny, obydwoje znikną za rogiem.
Wtem do domu wparuje bałwan z nadgryzioną marchewką i zapyta, czy nie mam nic przeciwko odśnieżaniu. Patrząc na kałużę pod jego tułowiem i szukając podtekstu w jego półgłosie – kiwnę przecząco. Tylko zdążę chwycić mopa, ten pociągnie dalej: „Bo ja tu akuracik żem przechodził i mówię, patrzę – światło, myślę – czemu nie? Mówię Ci – zima stulecia!”
Cały czas będą przybijać następni – starsi, młodsi, lepsi, gorsi. Bez znaczenia, czy wierzący, czy nie. Tylko czy będę znał wszystkich? Czy ktokolwiek z nich będzie mnie znać?
Położę wiadro na wysuszonej powierzchni i zaraz coś mnie szturchnie w prawą rękę. Odwrócę się i przed moimi oczami stanie uzbrojona po uszy kobieta. To zabawne, ale jej twarz przypomni mi o pozostałej części podłogi. Mimo zgiełku panującego w pokoju obok usłyszę jej cichy szept: „Bagnet na broń! Koma trzy! Trzeba krwi!”. Spojrzę w jej przekrwione oczy, które zaraz mi uciekną. Ruszy do wyjścia i jak się nie poślizgnie! Wyszłaby, gdyby nie wystający z ziemi kawał drewna. Ach… a więc jeszcze szafka do naprawienia…
Kiedy skończę myć większą część podłogi w tej części mieszkania, przypałęta się do swojej kurtki krępy, bogato ubrany facet. Machnie ręką na powitanie i zniknie w przedpokoju Augiasza. Po chwili, na szczęście, pojawi się z powrotem, patrząc się na mnie złowrogo. Spytam w myślach: „To nie była szafka od niego…?”, a ten do mnie: „W porządku. Myślałem, że zapomniałem telefonu. Wesołych świąt!”, po czym uśmiechnie się szyderczo.
Harmider wzrośnie proporcjonalnie do liczby gości, a co ze sprzątaniem? Ja będę sprzątał, inni będą wchodzić. Coraz wolniej, bo coraz więcej. Panie Wyspiański, obserwuj, jak i ja będę.
Wtem wleci, niby na skrzydłach Dominika. Rzuci w ciągu chwili kalosze w róg przedpokoju i odleci wraz z zapachem kolejnego posiłku. Zaskoczenie przerodzi się w radość, kiedy przyfrunie z kuchni magiczna woń makowca. Już niedługo, tylko skończę!
A nie skończę prędko. Podejdzie do mnie jeszcze grupka skądinąd znajomych osób i zacznie doradzać. A to kij za krótki, mop stary, wiadro pełne, ubiór nieadekwatny do święta… Zaraz nie wytrzymam…
-Chodź – zakrzyknie do mnie Magda, wyłaniając się zza rogu. –Zostaw te szmaty i chodź do nas. – Wchodząc do salonu widzę jeszcze, jak w miejscu, w którym stałem, nie ma ani wiadra, ani mopa, ani nawet tamtych ludzi.
Będzie duszno. Poczuję, jak chodzę po bagnie i tylko dzięki gumowcom się nie zapadnę. Porozkładane stoliki pozajmowane przez dostojne towarzystwo, obrusy kryjące sianko, przy każdym stoliku wyszywane skórą foteliki, a na każdym foteliku dziecięcy tornister. Boże, gdzie ja będę…
-Tutaj! – pomacha do nas Justyna, nie kryjąc śmiechu. Będzie siedziała obok Mateusza, Dominiki, Kasi i dwóch wolnych miejsc, czekających na zajęcie. Na naszym stole leżą sernik, barszcz czerwony i opłatki.
-Mało? Starałam się ciasta zachować na koniec, ale sam wiesz, co oznacza życie wśród dzieci – rzuci, jakby chcąc tłumaczyć dysproporcję jedzenia. –Narobiłeś się, co? Dobrze, że tamci już poszli.
-Ale kto? – zapytam.
-No wiesz… Kolęda! Wódkę mieli za pazuchą, chcieli się wprosić. Najgorsze jednak to, że zniknął mój „murzynek”. Nie wiesz nic o tym?
-Powiedzmy, że jego miejsce znajduje się w piekarniku.
-Aleś złośliwy… – szturchnie mnie w lewe ramię. –Pochodzę po gościach. Siadaj do stolika, bo nam zajmą!
Usiądziemy razem, gdy odkryjemy, że „murzynka” zjadło jakieś dziecko. Podzielimy się ze wszystkimi opłatkiem, z jednymi czulej, z innymi mniej, jednak zawsze z taką samą życzliwością. Przeproszę wszystkich i każdego z osobna, że nie dowiodłem swej wartości. Jakiś chłopak z sąsiedniego stolika, słysząc mą spowiedź, doda:
-Trzeba być sobą!
Szkoda jedynie, że teraz wszystko jest zwrócone piętami do nieba. Wara z mojej głowy!
Post został pochwalony 0 razy
|
|